Przejdź do zawartości

Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdy nawet poczwórnie powiększę — nie przestanę.
— Z jakiegoż powodu — przemówił, pomilczawszy trochę — ty się szarpiesz, jeśli nie masz celu zabezpieczyć sobie życia, a potem wypocząć w spokoju?
— Obłomowszczyzna wiejska!
— Albo zdobywszy na urzędzie powagę i stanowisko w społeczeństwie, w zaszczytnej bezczynności spożywać owoce zasłużonego spokoju...
— Petersburska Obłomowszczyzna!
— Kiedyż żyć? — z gniewem odpowiedział Obłomow na słowa Sztolca. — Dlaczegoż męczyć się całe życie?
— Dla samej potrzeby pracy — więcej dla niczego. Praca — to obraz, treść, potęga i cel życia — przynajmniej mego. Ty wypędziłeś pracę z życia — i do czegoż ono podobne? Sprobuję cię podnieść — może po raz ostatni. Jeśli ty po tem wszystkiem nie przestaniesz tu jeszcze przesiadywać z Tarantjewymi i Aleksiejewymi różnych gatunków, — to zginiesz marnie, staniesz się ciężarem nawet dla samego siebie. Teraz albo nigdy!
Obłomow słuchał, patrząc na niego przelęknionemi oczyma. Zdawało się, że przyjaciel postawił przed nim zwierciadło, w którem on poznał samego siebie — i przestraszył się.
— Nie wyrzekaj na mnie, Andrzeju, ale wskaż raczej drogę wyjścia — począł mówić, westchnąwszy. — Ja sam zamęczam się tem wszystkiem i gdybyś ty podpatrzył i wysłuchał mnie, choćby dziś, gdy sam sobie grób kopię i płaczę nad sobą — nieskończone byłyby twoje wymówki. Wszystko wiem, wszystko rozumiem, ale braknie mi siły