Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/266

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w podarunku. Olbrzymi arbuz, który dojrzał w inspektach, wyślesz sąsiadowi na jutrzejszy obiad na który też tam pojedziesz... A w kuchni tymczasem wre robota: kucharz w białym, jak śnieg, fartuchu i kołpaku zajęty — postawi jedną patelnię — zdejmie, postawi drugą, tam coś pomiesza, tu wałkuje ciasto ówdzie wodę wyleje... kręci lody... jarzynę sieka... stukają noże... Przed obiadem przyjemnie zajrzeć do kuchni, odkryć rondel, powąchać, popatrzeć, jak się robi pierożki, jak się krem ubija... Potem położyć się na kanapkę, żona przeczyta coś nowego, zatrzymujemy się, spieramy... Wtem goście jadą — naprzykład ty z żoną...
— Tak, więc i mnie ożeniłeś?
— Naturalnie.. Jeszcze dwóch — trzech przyjaciół — zawsze te same twarze. Rozpoczynamy wczorajszą niedokończona rozmowę, dowcipkujemy, lub panuje wymowne milczenie, zamyślenie, nie z powodu utraconego urzędu lub jakiejś sprawy w senacie, lecz z pełni zaspokojonych pragnień życia... zaduma przyjemności... Nie usłyszysz filipiki z pianą na ustach przeciw nieobecnemu, nie złowisz w powietrzu rzuconego spojrzenia, które mówi: będzie to i o tobie, gdy tylko za drzwi wyjdziesz. Kogo nie lubisz, kto ci nieżyczliwy, z tym nie będziesz spożywać chleba i soli. W oczach rozmawiającego ujrzysz sympatję, w żarcie — szczerą, niezłośliwą wesołość... Wszystko ci po duszy. Co w oczach, w słowach — to i w sercu... Po obiedzie na tarasie — mokka, hawanna...
— Ty wszystko malujesz tak samo, jak bywało u ojców i dziadów.
— Nie, nie to — odezwał się Obłomow, prawie obrażony — jakże tak samo? Czyż moja żona