Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sztolc spełnił życzenie Obłomowa.
— Zachar! — krzyknął.
Wszedł Zachar z zaspanemi oczyma.
— Kto tu leży? — spytał Andrzej.
Zachar momentalnie ocknął się i podejrzliwie spojrzał na Sztolca, potem na Obłomowa.
— Jakto — kto? Czyż pan nie widzi?
— Nie widzę — odpowiedział Sztolc.
— Co za dziwo! Przecież to barin, Ilja Iljicz.
Uśmiechnął się.
— Dobrze. Możesz odejść.
— Barin! — powtórzył Sztolc i głośno się zaśmiał.
— Dżentelmen! — z gniewem poprawił Obłomow.
— Nie, nie, tyś barin! — mówił Sztolc, śmiejąc się na całe gardło.
— Jakaż to różnica? — rzekł Obłomow. — Dżentelmen to także barin.
— Dżentelmen, to taki barin — określał Sztolc, — który sam sobie wciąga skarpetki i buty.
— Tak, dżentelmen sam... gdyż ma mało służby, ale Rosjanin...
— No, malujże dalej ideał swego życia... Dobrzy sąsiedzi dokoła — cóż dalej? Jakbyś ty dnie spędzał?
— Wstaję rano — mówił Obłomow, podkładając ręce pod głowę, a na twarzy widać było zadowolenie. Myślami już był na wsi. — Pogoda piękna, niebo szafirowe, ani obłoczka na niem. Jedna strona domu w moim planie posiada balkon, zwrócony na wschód, na ogród, na pole, druga — na wieś. W oczekiwaniu przebudzenia się żony, wdziewam szlafrok, przechadzam się po ogrodzie,