Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W pobliżu była Obłomówka, tam codziennie święto! Tam odsuwają od siebie wszelką pracę, jako niewolę, tam barin nie wstaje przed wschodem słońca, nie chodzi do fabryk, nie dotyka maszyn, smarowanych oliwą.
Ale i w samym Wierchłowie jest wielki dom, który przez większą część roku bywa zamknięty; tam też często zagląda swawolny chłopiec i widzi wielkie salony, galerje, poczerniałe portrety na ścianach, nie o pospolitych twarzach i czerwonych zgrubiałych rękach, lecz o ciemno-błękitnych oczach, o włosach napudrowanych i białych delikatnych twarzach, o pełnych piersiach i białych rękach z szafirowemi żyłkami, dumnie trzymających szpady. Przesuwa się przed nim szereg pokoleń, które przeżyły szlachetnie próżniacze życie w rozkoszy, w adamaszkach, koronkach i aksamitach.
W twarzach ich widzi historję świetnych czasów, bitew, nazwisk, czyta w nich powieść o dawnych latach, nie taką, jaką sto razy opowiadał mu ojciec, paląc fajkę i plując, o życiu w Saksonji, spędzonem między brukwią i kartoflami, między ogrodem a rynkiem w miasteczku.
Raz na trzy lata zamek ten wypełniał się ludźmi, kipiał życiem, ożywiał się balami, zabawą. Długie galerje nocami świeciły ogniem.
Przyjeżdżali tu książę i księżna z rodziną. Książę, stary już człowiek z przekwitłą twarzą, z mętnemi, wyłupiastemi oczyma, z wielkiem w centkach czołem, z trzema gwiazdami na piersi, ze złotą tabakierką w ręku, z wysoką trzciną, zakończoną gałką z brylantami, w aksamitnych butach. Księżna — kobieta wspaniała pięknością, wzrostem i objętością, do której jak gdyby nikt nigdy się nie zbliżał, nie