Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Raz przepadł gdzieś na cały tydzień. Matka oczy wypłakała, a ojciec — nic, chodzi po ogrodzie i kurzy fajeczkę.
— Gdyby to syn Obłomowa zginął — odpowiada na propozycję żony pojechania na poszukiwanie, — jabym całą wieś na nogi postawił, poruszył policję, ale Andrzej wróci. O, dobry bursz z niego!
Na drugi dzień znaleziono Andriuszę spokojnie śpiącego w swojem łóżku, a pod łóżkiem leżała czyjaś strzelba, proch i śrut.
— Gdzieżeś się ty kręcił? Skąd wziąłeś strzelbę? — zasypała go matka pytaniami. — Dlaczego milczysz?
— Tak! — tyle tylko było odpowiedzi.
— Czy tłumaczenie z Korneljusza Neposa na język niemiecki zrobione? — zapytał ojciec.
— Nie.
Ojciec wziął go jedną ręką za kark, wyprowadził za bramę, nałożył mu czapkę na głowę i dał ztyłu takiego kopniaka, że chłopiec się przewrócił.
— Ruszaj, skąd przyszedłeś i wracaj z przekładem, zamiast jednego, dwóch rozdziałów Neposa. Żebyś się nauczył także roli, którą ci zakreśliła matka, — bez tego nie wracaj.
Andrzej wrócił po tygodniu: przyniósł przekład Neposa i nauczył się roli.
Gdy podrósł, ojciec sadzał go koło siebie na resorową bryczkę, dawał lejce do rąk i kazał się wieźć do fabryki, potem w pole, do miasta, do sklepów po sprawunki, do urzędów sądowych. Nieraz kazał obejrzeć jakąś glinę; sam weźmie ją na palec, powącha, czasem liźnie, potem da synowi do powąchania i wyjaśni, co to za gatunek i do czego