Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, dosyć, dosyć Zachar Trofimycz — uspokajał stróż. — Co on ci złego zrobił?
— Jak on śmie tak odzywać się o moim panu! — głośno zaprotestował Zachar, wskazując kuczera. — Czy on wie, kto mój pan? — z pewnem uszanowaniem pytał Zachar. — Ty i we śnie — zwrócił się do kuczera — nie zobaczysz takiego pana — dobry, rozumny, piękny! A twój? Podobny do chudej kobyły! Wstyd patrzeć, gdy wyjeżdżacie z domu na swojej burej kobyle, jak żebraki! A twój jarmiak — dziur, zliczyć nie można!
W samej rzeczy jarmiak był zupełnie cały.
— Ale tego to nie znajdziesz! — przerwał kuczer i szybkim ruchem ręki wyciągnął mu z pod pachy sterczącą koszulę.
— No, dosyć już, dosyć! — uspokajał stróż, przegradzając ich rękoma.
— Ha! Ty drzesz mi ubranie! — krzyczał Zachar, wyciągając jeszcze więcej koszulę. — Poczekaj! Pokażę to panu. Patrzcie, co on zrobił — ubranie mi podarł!
— Jakto? Ja? — rzekł kuczer trochę strwożony. — To ci może twój barin wyszarpał!
— Co, mój barin? — mówił Zachar — To dobra dusza, to złoto nie barin, daj mu Boże zdrowie. Jest mi u niego tak dobrze, że i w niebie lepiej nie będzie. Niczego mi nigdy nie brak. Nigdy, jak żyję, durniem mnie nie nazwał. Żyję u niego w spokoju, w dostatku, jadam to, co i on, idę, gdzie chcę — ot, co! A na wsi mam własny dom, własny ogród, ordynarja zawsze gotowa, mużyki do pasa mi się kłaniają... Ja u niego rządzę, ja marszałkuję w domu... a wy co macie u swego pana?
Z gniewu brakło mu głosu, ażeby ostatecznie