Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeśli łaje — to lepiej — mówił tenże; im więcej łaje, tem lepiej. Jak łaje, to nie będzie bił! Ja miałem raz takiego, że jeszcze nie pomiarkujesz coś zrobił, a on cię już za łeb trzyma.
Zachar z pogardliwym uśmiechem czekał, aż tamten skończy i rzekł do kuczera:
— Zbezcześci człowieka za nic! Wszystko dla niego — niczem.
— Trudno dogodzić, widać — zauważył stróż.
— Hi... — zachrypiał Zachar mocno, przymrużywszy oczy. Taki wymyślny, że strach! I to nie tak, i tamto nie tak, i chodzić nie potrafisz, i usłużyć nie umiesz, i tłuczesz wszystko, i nie czyścisz, i kradniesz, i zjadasz... Tfu! na ciebie. Dziś rzucił się na mnie — wstyd powiedzieć o co! Kawałeczek sera z tamtego tygodnia został, psu niema co rzucić, ale nie! Ty nie śmiej tego ruszyć. Spytał o ser. Niema — powiadam. — I zaczął swoje! Ciebie trzeba powiesić — powiada — zgotować w gorącej wodzie i rozpalonemi do czerwoności kleszczami rwać... Kół osinowy wbić w ciebie trzeba! A sam wciąż się zbliża, zbliża... Ha, co wy myślicie o tem? Niedawno, sam nie wiem jak, oparzyłem mu trochę nogę wrzątkiem — jak on wrzaśnie! Gdybym nie odskoczył, byłby mnie kułakiem w pierś buchnął... Tak, chciał to zrobić. Z pewnością byłby buchnął!
Kuczer głową pokręcił, a stróż rzekł:
— Ostry barin, nic nie popuści!
— Jeśli tylko łaje, to dobry barin — flegmatycznie odezwał się ten sam lokaj. — Bywa gorszy, choć nie wymyśla. Patrzy, patrzy, a potem nagle — chwyci cię za włosy jeszcześ nie zmiarkował, zaco!
— To trudno — ciągnął Zachar, nie zwracając