Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słuchając fantastycznych opowiadań niani o Złotem runie i Żar-ptaku, o przeszkodach i tajemnicach otaczających zaczarowane zamki, chłopiec się sroży, wyobrażając sobie, że jest jakimś bohaterem, a mrowie przebiega mu po plecach lub ginie ze strachu o niepowodzenia zuchwałego bohatera.
Opowiadanie szło za opowiadaniem. Niania mówiła z uniesieniem, malowniczemi obrazami, niekiedy nawet z natchnieniem, gdyż sama wierzyła prawie własnym opowiadaniom. Oczy staruszki iskrzyły się ogniem, głowa chwiała ze wzruszenia, głos podnosił się do niezwykłego napięcia.
Dziecko, ogarnięte nieświadomym przestrachem, przytulało się do niej ze łzami w oczach.
Czy była mowa o upiorach, które o północy powstają z mogiły, czy o ofiarach, męczących się w niewoli u jakiegoś dziwotworu, czy o niedźwiedziu z drewnianą nogą, który chodzi od wsi do wsi i szuka odrąbanej mu, prawdziwej nogi — włosy chłopaka jeżyły się na głowie. Wyobraźnia dziecinna to zamierała, to burzyła się. Odbywał się w nim proces słodko draźniący, ale chorobliwy; nerwy naciągały się, jak struny.
Kiedy niańka ponuro powtarzała słowa niedźwiedzia: „skrzyp, skrzyp moja nogo lipowa; chodziłem po wsiach i siołach, wszystkie baby śpią, ale jedna baba nie śpi, siedzi na mojej skórze, warzy moje mięso, moją sierść przędzie“ — i t. p.; kiedy niedźwiedź wchodził nareszcie do izby i chciał porwać tego, który go nogi pozbawił, — chłopiec nie wytrzymywał — drżąc ze strachu, z przeraźliwym krzykiem rzucał się na ręce niani... Z oczu tryskały łzy przestrachu, ale śmiał się równocześnie z ra-