Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cały akompanjament codziennych pieczeniarzy, rozeszli się po kątach. Kto go nie miał, to jeden szedł na siano, drugi do sadu, trzeci szukał chłodu w sieniach, a inny, przykrywszy twarz chustką, od much, zasypiał tam, gdzie go sen zmorzył i do snu pochylił obfity obiad. Ogrodnik rozciągnął się w ogrodzie pod wiśnią, furman spał w stajni.
Ilja Iljicz zajrzał do izby czeladnej — wszyscy spali pokotem: na ławkach, na podłodze, w sieniach. Tylko dzieci, pozostawione same sobie, pełzały po dworze i bawiły się w piasku. Pies głęboko schował się do swojej budy, rad, że nie ma na kogo szczekać.
Można było cały dom przejść z końca w koniec i nie spotkać żywej duszy. Można było zabrać wszystkie sprzęty i wywieźć ze dworu, — nikt nie przeszkodziłby z pewnością. Tylko złodziei w tym kraju nie było.
Był to jakiś sen niezwyciężony, pochłaniający wszystkich — jakieś podobieństwo do śmierci. Wszystko martwe, tylko z różnych kątów słychać było chrapanie na różne tony.
Czasem ktoś przez sen podniesie głowę, bezmyślnem i zdziwionem okiem spojrzy na wszystkie strony, przewróci się na drugi bok i, nie otwierając oczu, plunie, poruszy ustami, coś mruknie pod nosem — i zasypia.
Ktoś inny szybko, bez żadnego namysłu, nagle skoczy na równe nogi i, nie tracąc chwili drogocennej, pochwyci dzbanek z kwasem, dmuchnie, aby odpłynęły do drugiego brzegu, pływające po wierzchu muchy, które, nieruchome dotychczas, poczynają się ruszać, jakby się pragnęły wydobyć ze dzbanka, pociągnie kwasu i znowu, jak nieżywy, pada i śpi.