Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wypełnione były bieganiną lub troską, żywą radością z jakiegoś, powodu lub obawą, że gdzieś upadnie, rozbije sobie nos. Cieszyła ją szczera dobroć dziecka lub smutnie zamyślała się nad daleką jego przyszłością. Tem tylko biło jej serce, temi uczuciami ogrzewała się krew starej niani i podtrzymywało się senne życie, które bez tych wrażeń już byłoby dawno zgasło.
Niezawsze jednak bywał Ilja Iljicz tak rzeźwym. Czasem nagle posmutnieje, uspokoi się, siądzie przy niani i wpatruje się w nią pilnie. Dziecinny umysł jego przygląda się wszystkim otaczającym go, zjawiskom, które głęboko zapadają w duszę, rosną i dojrzewają z nim razem.
Ranek cudowny. Powietrze świeże. Słońce nie podniosło się jeszcze wysoko. Od domu, drzew, gołębnika kładły się już długie cienie. W sadzie i na dworze utworzyły się ciemne kąciki, pełne świeżości, nęcące do snu i rozmyślań. Daleko tylko łan żyta, wydaje się, jak gdyby ogniem płonął a powierzchnia wody na rzeczce tak świeci i błyszczy, że aż oczy bolą.
— Dlaczego to nianiu tutaj ciemno, a tam tak jasno? — pyta dziecko.
— Dlatego, batiuszka, że słońce idzie na spotkanie księżyca, a nie widzi go, więc się chmurzy, a jak zobaczy zdaleka, wnet rozjaśnieje.
Zamyśli się dziecko i ciągle spogląda dokoła. Widział, jak Antyp pojechał z beczką po wodę, a po ziemi razem z nim idzie drugi Antyp, dziesięćkroć większy od tamtego, a beczka tak wielka, jak dom, a cień, padający od konia, całą prawie łąkę zakrył. Przesunął się przez łąkę i znikł za górą,