Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystko, osusza pola i pagórki i cały kraj znowu uśmiecha się szczęściem na podziękę słońcu.
Radośnie wita rolnik każdy deszcz. Deszczyk namoczy, słoneczko wysuszy, — pociesza sam siebie, z przyjemnością podstawiając plecy i twarz pod krople ulewnego deszczu.
Burze nie straszne, ale dobroczynne w tym kraju. Przychodzą one zawsze prawie w tym samym czasie, nie zapominając nigdy o dniu świętego Eljasza, jakby dlatego, ażeby śród ludzi prostych utrzymać stare podanie. I liczba burz i siła ich, zdaje się, są co roku te same, jak gdyby z kazny carskiej wydzielała się co roku taka sama ilość elektryczności.
Gwałtownych burz ani huraganów nie bywa w tym kraju.
Nigdy nic podobnego nie czytał nikt w dziennikach o tym ukochanym przez Boga zakątku. I nigdy nic nie byłoby wydrukowane i nicby o nim nie słyszano, gdyby wdowa po chłopie — rolniku, 28-mioletnia, Maryna Kubkowa, nie urodziła była odrazu czterech chłopaków, — o czem niepodobna było przemilczeć.
Nie karał Bóg tego kraju ani egipskiemi, ani zwykłemi chorobami. Nikt z mieszkańców nie widział i nie pamięta żadnych strasznych znamion na niebie, ani kul ognistych, ani nagłych ciemności; niema tam jadowitych żmij, szarańcza nie zalatuje tu nigdy, niema ryczących lwów, groźnych tygrysów, ani nawet niedźwiedzi i wilków — bo niema lasów. Po polach i po wsi błądzą tylko stadami pasące się krowy, beczą owce, gdakają kury.
Bóg wie, czy zadowolniłaby poetę lub marzyciela przyroda tego spokojnego zakątka. Panowie