Strona:PL Gonczarow - Obłomow T1-2.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaciera się w drobnych szczegółach potężnego, szerokiego obrazu! Może dlatego tak mu jest ciężko patrzeć na morze.
Nie, Bóg z niem, z tem morzem! Nawet jego cisza i nieruchomość nie budzą radosnego uczucia w duszy człowieka. W dostrzeżonem poruszaniu się fali morskiej widzi się zawsze tę samą nieobjętą, chociaż drzemiącą potęgę, która czasem tak złośliwie śmieje się z dumnej woli człowieka i tak głęboko chowa jego zuchwałe pomysły, wszystkie jego kłopoty i trudy.
Góry i przepaście stworzył Bóg także nie dla rozradowania człowieka. Mają one w sobie moc grozy i strachu, jak wysunięte i zwrócone ku niemu pazury i zęby jakiegoś dzikiego zwierza. Zbyt często przypominają nam naszą wątłość i każą drżeć w strachu i trosce o życie. A niebo nad temi skałami i przepaściami wydaje się takiem jakiemś dalekiem, jak gdyby odsunęło się od ludzi.
Innym był zupełnie ten kącik spokojny, w którym znalazł się Obłomow.
Niebo tam wydaje się jak gdyby bliżej nachylone było do ziemi, nie dlatego ażeby miotać na nią swoje strzały płomienne, przeciwnie, ażeby ją raczej objąć z miłością. Ono tak niewysoko wisi nad głową człowieka, ażeby go objąć rodzicielską opieką spokoju, ażeby każdy kącik ziemi uchronić od niepowodzeń.
Słońce jasno i ciepło świeci przez pół roku, a potem odchodzi powoli, jak gdyby nie chciało odejść. Obraca się, jak gdyby pragnęło jeszcze raz spojrzeć na ukochane przez siebie miejsce i jeszcze w jesieni, śród złej pogody, obdarzyć go dniem ciepłym i jasnym.