Strona:PL Goffred albo Jeruzalem wyzwolona Tom II.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
68.

Gęste y czarney nocy równe cienie
Ledwie przeyrzane, obeszły na koło:
Dnia ledwie co znać, mdlało przyrodzenie,
Wielki planeta iasne zakrył czoło.
Nakoniec dzień szczedł y słońce promienie
Swe ukazało, ale nie wesoło.
Iuż więcey zamku nie widać pysznego,
Znaku go nawet nie naydzie żadnego.

69.

Iako obłoki ułożone w góry
Od słońca, — albo od wiatru znikaią;
Iako chorego śpiącego — figury,
Skoro się ocknie, zaraz odbiegaią.
Tak pałac znika, a same z natury
Sprawione skały y góry zostaią,
Ona też zatem na zwykły wóz siadła,
Y przez powietrze ku niebu przepadła.

70.

Tak opasana prętkiemi wichrami,
Hardemi koły obłoki deptała
Y z nieznanemi brzegi mieszkańcami
Antarktykowi podległe miiała.
Alcydowemi poszła nad słupami
Y u Hiszpanów odpocząć nie chciała
Y u Murzynów, ale poszła biegiem
Daley, aż beła nad syryiskiem brzegiem.