Strona:PL Goffred albo Jeruzalem wyzwolona Tom I.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
104.

Y swych do pomsty ręką y ięzykiem
Budzi y chciwey dodawa ochoty,
A ci za wielkiem swoiem woiownikiem
Drzewa w tok kładą y składaią groty;
Y tak obiedwie stronie[1] szły z okrzykiem
Do straszney Marsa wściekłego roboty.
Iuż pola nie znać, a iako rozwlokły
Dym, kurzawy się aż pod niebo wlokły.

105.

Złamane drzewa trzeszczą, tu koń zdycha,
Tu drugi bieży samopas, tu zbity
Rycerz od koni podeptany — wzdycha,
Ten ręki nie ma, ten w poły przebity,
Ten iuż umarły, a ten ieszcze dycha,
Ten świeci srogą przez ranę ielity,
A im się barziey y cieśniey mieszaią —
Krew między sobą hoyniey rozlewaią.

106.

Dostał buławy Argant zapędzony
Y gdzie naywiętsza bitwa beła — skoczył,
Tą sobie wszędzie czynił plac przestrony,
Rozrywał hufce y we krwi ią moczył,
A na Raymunda wszystek obrócony
Gniew niósł, pilnuiąc, żeby go gdzie zoczył:
Właśnie iako wilk, który głodne zęby
Krwią chce napoić — swey łakomey gęby.

  1. Obiedwie stronie, dualis.