Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/643

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyśniły, jeszcze cię kiedy o nieszczęście przyprawi. Chodź tu, do stu szatanów, i pozwól spać tym zacnym ludziom.
Gospodarz, usłyszawszy słowa żony swojej i Adriana, uwierzył święcie, że Pinuccio przez sen bredzi, chwycił go tedy za ramiona, potrząsnął nim i krzyknął silnym głosem:
— Obudź się, Pinuccio, i wracaj do swego łoża!
Pinuccio, który przez tę krótką chwilę oprzytomnieć i wszystko zrozumieć zdołał, począł naprzód bredzić coś bez związku, tak że gospodarz serdecznie śmiać się począł, a potem udając, że się budzi, mruknął coś niewyraźnie i wreszcie rzekł rozespanym głosem:
— Daj mi spokój, Adriano! Cóż to, zaliż już dzień, że mnie budzisz?
Pinuccio, dalej swoją sztukę prowadząc, wstał niby pół nieprzytomny i powrócił do Adriana.
— Gdy rozedniało i wszyscy z łóżek powstawali, gospodarz opowiedział Pinuccio ze śmiechem o jego nocnej wędrówce, poczem zaczął drwić dobrodusznie z jego snów.
Wszyscy mu w tych żartach sekundowali, nawet i sam Pinuccio. Następnie po krótkiej pogawędce, młodzieńcy osiodłali rumaki swoje, zabrali tłumoki, przepili do gospodarza i, pożegnawszy się z nim, odjechali, wielce ukontentoawni z tak szczęśliwego obrotu rzeczy.
W biegu czasu Pinuccio wynalazł inne sposoby częstego widywania się z Nicolassą, która zaręczała matce przy każdem wspomnieniu o owej nocnej przygodzie, że Pinucciowi śniło się to wszystko niewątpliwie. Aliści, gospodyni, dobrze pamiętna uścisków Adriana, myślała sobie w duszy, że co się jej samej tyczy, to żadne złudzenie miejsca nie miało.