Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/604

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zwała Pamfila, aby jakąś piosenkę zanucił. Ten, pełen prawdziwej ochoty, w te słowa zaczął:

Ponieważ cały należę do ciebie,
Więc mnie tak hojnie obdarzasz Amorze,
Że ledwie serce to wytrzymać może.

Ten zbytek szczęścia, co mnie pieści,
Rozkoszy, którą czuję w duchu.
Rzeczywistości wraz z nadzieją
Ledwie się w piersiach mych pomieści;
Zdradza się w każdym moim ruchu,
W licach, co się słonecznie śmieją,
I chociaż milczą, rzec umieją:
Że nad miłości tchnienie boże
Większego szczęścia ziemia dać nie może!

Daremnie pragną moje pieśni
Wyrazić pełnię uczuć całą;
Wyśpiewać, zwierzyć ich nie mogę,
Skrywać je muszę w serca cieśni,
Bo gdyby się to jawnem stało,
Rozkosz się zmieni w męki srogie —
A dziś zachwyty me tak mnogie,
Ze sto języków w ciągłym rozhoworze
Nigdy ich wszystkich wyliczyć nie może.

Któżby pomyślał, że tą dłonią
Tuliłem ją do serca drżący,
Ją, która wszystkiem mi na ziemi;
Że usta do ust, skroń ze skronią
Na wszystko w świecie głusi, niemi,
W uścisk spłynęliśmy gorący,
Szalony, długi, słodki, wrzący?
Nikt nie pomyśli — w tem mój triumf, Amorze,
Nikt mi więc szczęścia zamącić nie może!