Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/563

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Myśl ta takim bezmiernym bólem ją przejęła, że już była gotowa rzucić się z wieży na ziemię.
Tymczasem słońce wzniosło się ku górze i zmusiło ją do opuszczenia miejsca, jakie zajmowała. Helena zbliżyła się do barjery, patrząc, czy gdzie w pobliżu nie kręci się jakiś pasterz, któregoby mogła do służki swej posłać. Miast pasterza spostrzegła filozofa, który właśnie z krótkiej drzemki się ocknął.
— Dzień dobry, Madonno zawołał — zali dziewice jeszcze nie przybyły?
Wdowa, usłyszawszy te słowa, wybuchnęła od nowa głośnym płaczem i zaklinać go jęła, aby zbliżył się ku wieży, w celu porozumienia się z nią. Uczony nie dał się długo prosić. Dama położyła się jak długa na dachu wieży i, wychyliwszy głowę przez otwór między kratami, zawołała ze łzami:
— Wiem, Rinieri, żem cię o bardzo złą noc przyprawiła, aliści zemściłeś się za to dostatecznie, chociaż bowiem lipiec teraz mamy, tej nocy, stojąc naga na wieży, o mało nie skrzepłam z zimna; przytem krzywdę, którą ci wyrządziłam i głupotę, która mnie pchnęła do zawierzenia słowom twoim, tak gorzko opłakałam, że dziw, iż mi oczy pospołu ze łzami nie wypłynęły. Zaklinam cię tedy, nie na miłość dla mnie, bowiem niepodobną do wiary jest rzeczą abyś mnie kochał, ale na cześć twoją, jako szlachcica: — Niechaj to, coś dotychczas uczynił, będzie dostateczną pomstą, za ujmę ci wyrządzoną. Podaj mi suknie i pozwól, abym się stąd oddalić mogła. Nie obdzieraj mnie z tego, czego potem, choćbyś nawet i chciał, oddać mi nie będziesz w stanie, nie obdzieraj mnie z dobrej sławy mojej.
Prawda, że i ja niegdyś pozbawiłam cię rozkoszy, cierpień ci przyczyniając, aliści obiecuję ci tę jedną noc tysiącem innych wynagrodzić. Poprzestań więc na tem, coś dotąd uczynił, umiej się mścić jak szlachcic i pokaż mi, że nim jesteś w istocie. Nie nadużywaj przewagi swej nad biedną kobietą, niema bowiem w tem sławy dla orła, że gołębicę pokonał. Jeszcze raz zaklinam cię na miłość Boską i w imię czci twojej cię błagam, abyś miał litość nademną.
Filozof, który w zatwardziałej duszy swej rozważał krzywdę sobie wyrządzoną, widząc łzy i słysząc błagania wdowy, odczuwał w głębi serca radość i boleść naprzemian. Radość ta płynęła z osiągnięcia upragnionej pomsty, boleść zrodziła się z uczucia litości nad nieszczęśliwą. Ludzkość nie zdołała jednak przemóc okrucieństwa. Dlatego też po krótkiej chwili milczenia filozof rzekł w te słowa:
— Madonno Heleno! Gdyby prośby moje (których, wierę, ani tak łza-