klęta będzie godzina, w której na świat przyszła! Podeptała nogami uczciwość i obyczajność, a takoż cześć swoją i męża swego, złamała wiarę, zaprzysiężoną małżonkowi, który się z nią tak dobrze obchodził! O nikczemna! Nie wahała się dla jednego hultaja siebie samej i małżonka swego osławić. Niech mnie Bóg broni, abym dla podobnych kobiet kiedykolwiek litość odczuwała. Żywcemby w ogień należało je wrzucić i patrzeć spokojnie, jak się na popiół zmieniają.
Rzekłszy te słowa, wspomniała o swoim kochanku, pod kojcem ukrytym, i dlatego poczęła namawiać Pietra, ażeby poszedł spać, bowiem pora już późna była. Aliści Pietro miał więcej chęci do jedzenia, niźli do spania, dlatego też zapytał jej, czy niema czego na wieczerzę.
— Na wieczerzę? — zawołała na to żona. — Cóż ci do głowy przychodzi? Tak jakbyś nie wiedział, że nie mam zwyczaju wieczerzy gotować, kiedy ciebie w domu niema. Nie jestem przecież żoną Ercolana! Idź już, idź i staraj się jak najprędzej zasnąć, aby o głodzie zapomnieć.
Traf zdarzył, że właśnie tego wieczora przybyło ze wsi kilku parobków Pietra z zapasami żywności. Postawili oni osły, nie napoiwszy ich uprzednio, w stajence, znajdującej się tuż obok sieni. Jeden osioł, niezmierne pragnienie czując, odwiązał się od żłobu, znalazł drogę ze stajni do sieni i, wszedłszy do niej, węszyć zaczął dokoła, czy gdzie wody przypadkiem niema. Tak wałęsając się, potrącił o kojec, pod którym młodzieniec stał na czworakach w ten sposób, że jedną rękę miał nieco nazewnątrz wysuniętą. Na jego szczęście, czy też nieszczęście, jak sami osądzicie potem, węszący osioł nadeptał mu na palce i taką przez to boleść sprawił, że nasz młodzieniec, na nic niepomny, wrzasnął z całej siły. Stało się to w chwili, gdy żona Pietra spać wyprawiała. Pietro na ten wrzask niespodziany zadziwił się niepomału i podejrzenie powziął, że z wnętrza domu dobywać on się musi. Gdy zaś jęczenie nie ustawało (osioł bowiem gniótł coraz mocniej kopytami rękę nieszczęśliwego miłośnika), Pietro z okrzykiem — „Kto tam?“ — do kojca przystąpił i podniósł go wgórę. Na jego widok młodzieniec z bólu i trwogi zadrżał całem ciałem. Aliści Pietro, wpatrzywszy się w niego i poznawszy w nim jednego z młodzieńców, za którym, niegodziwym skłonnościom swoim hołdując, przez długi czas się uganiał, spytał z wielkim spokojem:
— Co tutaj robisz?
Młodzieniec nic nie odpowiedział na to, błagając tylko w imię miłości Boga, aby mu krzywdy nie czynił.
Strona:PL Giovanni Boccaccio - Dekameron.djvu/442
Wygląd
Ta strona została przepisana.