Strona:PL Giacomo Casanova - Pamiętniki (1921).djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ku. Odtąd chodziłem w święta do kościoła tego klasztoru. Nie obawiałem się, aby mnie tam zauważono, gdyż bywali tam tylko mieszczanie z Murano. W pięć tygodni potem doniosła mi C. C., że cały konwent mnie zauważył, zakonnice i pensjonarki, co moją ukochaną bardzo bawiło. Z tem wszystkiem listy C. mi nie wystarczały i poprostu nikłem z tęsknoty. Pewnego dnia (było to w listopadzie na wszystkich świętych), zauważyłem jakąś kobietę w rodzaju Laury, która rzuciła mi liścik pod nogi. Podniosłem go, nie był zaadresowany. Wchodzę do gondoli, a kiedy odbiliśmy od brzegu łamię pieczątkę i czytam te słowa: „Pewna zakonnica, która pana widuje zawsze w święta w kościele swego klasztoru, pragnęłaby pana poznać. Przeznaczona ku temu osoba, zawiodłaby go do rozmownicy. Jeżeli pan się na to zgadza, to pisząca ten list zakonnica wskaże panu kasyno w Murano, gdzie pan ją spotkać może. A zresztą może pan ją także w Wenecji na kolację zaprosić. Proszę oznaczyć dzień i być na brzegu samym w masce i z latarnią w ręku. Odpowiedź proszę oddać tej kobiecie, która list doręczyła“. List ten był dla mnie istotną niespodzianka, która, przyznaję nie była bez powabu. Odpowiedziałem w tonie dwornym, że wolałbym ją spotkać u kraty. Dostałem na to liścik z załączonym biletem do hrabiny S. Mam się udać do niej w masce, ona zaś wskaże mi godzinę, w której mam klasztor odwiedzić. O trzeciej udałem się do owej hrabiny zaciekawiony niezmiernie tą przygodą. Oddałem bilet, pani owa zaś ukazała się mówiąc, abym jutro o tej samej stawił się porze. Wymiana ukłonów i znikam. Nazajutrz pojawiam się punktualnie do hrabiny, która już mnie oczekiwała. Schodzimy na dół, a gondola o dwóch wiosłach dowozi nas do klasztoru. Przychodzimy do rozmównicy, hrabina prosi aby M. M. przyszła. Wkrótce potem nadchodzi zakonnica, o twarzy piękności tak przedziwnej, że niby oczarowany zamieniam się w posag. Piękna zakonnica rozmawiała z hrabiną nie patrząc na mnie wcale. Ja zaś patrzyłem wciąż na nią, pragnąc, by choć na chwilkę módz z nią sam pozostać. Przyjaciółki tymczasem szeptały, poczem zakonnica oddaliła się a myśmy wyszli. Byłem na drodze niestety, aby sprzeniewierzyć się mej wiernej C. C. i nawet nie miałem wyrzutów sumienia, uważając to sobie za przygodną awanturkę dla przepędzenia czasu. Po obiedzie udałem się do Murano, dzwonię do furty klasztoru i w imieniu hrabiny S. proszę, aby M. M. przyszła. Czekam z bijącem sercem. Po godzinie pełnej wzruszeń przychodzi