Strona:PL Giacomo Casanova - Pamiętniki (1921).djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sta — gdzie powaby pani, mogłyby się stać powodem do niebezpiecznych pokus. Jeżeli pani zechce cnotę swą uchować, to niestety, musisz przejść przez wielką niedolę, jeżeli niespodziewany jakiś przypadek nie przyjdzie ci w pomoc. Co do mnie, pragnę odnosić się do pani, jak do mej siostry, gdyż na ojca jestem za młody. Tymczasem nadszedł jej brat. Był to ładny, ośmnastoletni chłopak, małomówny i niezbyt zajmujący. Zjedliśmy razem śniadanie. Zapytałem młodego człowieka, co zamierza robić i jakie ma zdolności? — Mam dobre pismo. — To także coś znaczy. Zobaczymy. Lecz nie zachodź pan do żadnych kawiarń, ani też nie wdawaj się w rozmowy z nieznajomymi. Niech pan napisze coś po francusku i odda mi to. Pani papiery zabieram i jutro zdam pani sprawę z moich usiłowań. Wracam późno i pewnie nie zobaczymy się dzisiaj. Pożegnała mnie swym wdzięcznym ukłonem i czarującem spojrzeniem, dodając, że ma do mnie nieograniczone zaufanie. Ponieważ szczerze pragnąłem się jej przysłużyć, opowiadałem wszystkim i wszędzie o jej zaletach i o jej piękności. Co do jej brata, to obiecano mi umieścić go w jakiemkolwiek biurze. Tymczasem szukałem w myśl kogoś, coby przedstawił pannę Vesian ministrowi wojny. Poprosiłem matkę mego przyjaciela, sławną artystkę dramatyczną, Sylwię Baletti, aby pomówiła o tem z panią Montcouseil, która miała wielki wpływ na ministra. Pani ta chciała poznać pannę Vesian. Powróciłem o jedenastej wieczorem do hotelu, a ponieważ widziałem jeszcze światło w pokoju mej sąsiadki (brat jej bowiem według mej rady, kazał sobie dać osobny alkierzyk), zapukałem do drzwi. Otworzyła mi zaraz, mówiąc, że się jeszcze nie położyła spać, bo na mnie czekała. Zdałem jej sprawę z moich czynności i widziałem że była bardzo wzruszona mą gorliwością. Pokrywała swą troskę poranną obojętnością, lecz widziałem w jej oczach łzy. Rozmawialiśmy ze dwie godziny. Dowiedziałem się, że panna Vesian nigdy jeszcze nie kochała, byłaby więc godną kochanka, któryby cnoty ofiarę umiałby ocenić i nagrodzić. Śmiesznem byłoby żądać, aby ową nagrodą małżeństwo być miało. Chciała się więc oddać w sposób korzystny i mówiła o tem bez pruderji owych dziewcząt, które wołają, że są niezdobyte a poddają się po pierwszym ataku. Szczerość jej zachwyciła mnie, płonąłem. Było mi żal, iż nie mogłem powieść jej ku szczęściu drogą — cnoty i honoru. Siedziała przy mnie i słowa moje przepojone były tkliwością, całowałem zbyt często jej rączkę i ramię, co przeszka-