Strona:PL Giacomo Casanova - Pamiętniki (1921).djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jej córka boi się wężów? — O tak! to mały tchórz. Kiedy grzmi, to omdlewa ze strachu, na widok najmniejszego gada krzyczy w niebogłosy. Tutaj są węże, ale nie jadowite. Przejęło mnie zdumienie, byłem przed chwilą świadkiem cudu, jaki miłość zdziałała. W tej chwili nadbiegły dzieci, oddaliliśmy się od nich bez ceremonji. — Powiedz mi zachwycająca istoto, — powiedziałem do Lukrecji. — Cobyś zrobiła, gdyby zamiast węża, pojawił się twój mąż z panią Cecylją? — Nic. Czyż nie wiesz, że w takich uroczystych chwilach kochankowie należą tylko do miłości? — Czy sądzisz, że nas nikt nie podejrzywa? — Mój mąż, albo myśli, że nie jesteśmy zakochani, lub też nie przykłada wagi do drobnostek, na jakie sobie zazwyczaj pozwala młodość. Matka moja jest przenikliwa, domyśla się może prawdy, ale wie także, że takie sprawy już jej nie obchodzą. Moja siostra wie wszystko, wszak trudno jej chyba zapomnieć owe załamane łóżko. Ale ona jest rozsądna i nie myśli mnie oskarżać. Ona niema pojęcia jakie ja mam uczucie dla ciebie. Bez ciebie, mój przyjacielu, przeszłabym przez życie, nie mając o tem uczuciu jasnego wyobrażenia. To, co odczuwam dla męża... mam dla niego powolną łaskawość, jakiej stan małżeński wymaga. — Jest jednak bardzo szczęśliwy, zazdroszczę mu! Przez cały ranek powtarzaliśmy sobie wciąż oświadczenia miłosne, darząc się nawzajem ich dowodami. Obiad był wykwintny, podczas którego zasypy wałem uprzejmą panię Cecylję grzecznościami. Zgrabna moja szyldkretowa tabakierka, krążyła dokoła stołu. W chwili, kiedy znalazła się w rączkach Lukrecji, mąż jej powiedział, że może w zamian za nią ofiarować mi swój pierścionek. Ponieważ sądziłem, że jest mniej wart od tabakierki, zawołałem, że trzymam go za słowo. Lukrecja wsunęła tabakierkę do kieszeni, a ja wziąłem pierścionek.
Wypiliśmy kawę, zapłaciłem rachunek, a potem zabłąkaliśmy się w labiryntach willi Aldobrantini. Ileż słodkich wspomnień przywarło do tych miejsc! Zdawało mi się, że widzę moją Lukrecję po raz pierwszy. Spojrzenia nasze były płomienne, serca nasze biły od najtkliwszej tęsknoty, a instynkt kochanków kierował nas ku samotnym schronieniom, stworzonym zda się, aby się tam święciły tajemnice kultu miłosnego. Nie trzeba nam było słów, serca nasze rozumiały się. Po dwóch godzinach, podążyliśmy wolnym krokiem ku naszemu powozowi. W drodze zaś rozweselała nas wzajemność tkliwych zwierzeń. Wśród rozmowy Lukrecja moja powiedziała mi, że narzeczony jej siostry ma piękny dom w Tivoli. Z pewnością zaprosi nas tam. Wycieczka przeciągnie się do późna i trze-