Przejdź do zawartości

Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swych piersiach i twoją jasną głowę tuż przy sobie.
Cała ta noc, która była jakby jednym wielkim pocałunkiem i choć zawierała w sobie najmniej godzin czternaście, dla nas była chwilą, odżyła we mnie, właśnie po tem wstrętnem mojem postąpieniu.
Wracałam tramwajem szeroką, wysadzoną drzewami ulicą, koło mnie rozmawiano i ktoś się wesoło śmiał...
Doznawałam wrażenia, że leżę wzdłuż szyny tramwajowej i to żółte wielkie, trzeszczące pudło przejeżdża po mnie, łamiąc i druzgocąc mi kości.
Nienawidziłam siebie od dawna, lecz nienawiść ta nie miała porównania ze wstrętem, jaki czułam ku sobie po tej schadzce, która zamiast zapomnienia, przyniosła mi całą falę wrażeń tak odmiennych.
Czułam swoje plugastwo, ale to mnie cieszy. Tak, uczułam bowiem jednocześnie, że część tego splugawienia pada i na pańską czystą duszę. Nareszcie ta twoja biała, delikatna, śliczna i tak dawniej przezemnie miłowana twarz staje się dla mnie odstraszającą.
Zrazu nie mogłam pojąć tego nowe-