Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbyt brutalne, a przytem to zbliżenie do niej, ta konieczność szamotania się z nią, z nią właśnie.
Widział, jak szła ku niemu z wyciągniętemi rękami, uśmiechnięta, zdobywcza i ponętów pełna...
Począł się cofać, osłabł i zbladły oparł się ciężko o ścianę, podeszła i ujęła go za obie ręce.
— Pocałować — prosiła — ostatni, ostatni raz... a potem już nigdy... na zawsze...
Głos jej był pieszczotliwy, prawie pokorny, pełen prośby kobiecej miękkiej, rozmiłowanej i taki, któremu niepodobna się oprzeć.
Adam jednak bronił się, a raczej nie wiedział, w jaki sposób obronić się. Patrzyli na siebie, on z rozpaczą woli odbiegającej, ona zaś napawająca się jego przerażeniem. Był nadwyraz piękny z tą bladością, która mu objęła białą twarz, z dużemi, pociemniałemi oczami, których nie miał siły odjąć z twarzy Lilith, W bladości tej usta wydawały się czerwieńsze, wychodził z nich szept nieprzytomnej, słabnącej, lecz uporczywej opozycji:
— Nie... nie...