Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przyglądała mu się w litosnem milczeniu.
— I dlatego to — mówił — trzeba mnie było wykoleić, trzeba mnie było unieszczęśliwić!
Nie odzywała się, skargi te i wymówki, nieprzerywane przez nią, trwały, dopóki nie wyszedł.
Gdy powrócił po połuduiu, był już znacznie spokojniejszy, rozmawiali z sobą kilka godzin, wieczór przepędzili również z sobą, choć nie sami, widziała, iż Adam lęka się sam na sam, a ona także nie dążyła do tego.
Nazajutrz rano, gdy przyszedł, powiedziała mu, że następnego dnia odjedzie, ponieważ nie może tak zostawić Marjana, więc będzie przy nim, dopóki się nie wyleczy.
— Nie zobaczymy się zatem więcej — rzuciła obojętnie.
Adam, nie patrząc na nią, wyrzekł:
— Czyż nie przewidywałem tego, a może... — dodał z wielkim smutkiem i urwał.
— Powiedziałam ci na początku naszego poznania, abyś się mnie strzegł, pamiętasz?