Przejdź do zawartości

Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pospieszny pociąg biegł i unosił Lilith coraz dalej od Adama, od jego pieszczot, od uroku jego młodzieńczej delikatnej twarzy, od prześlicznych oczu, które na nią tak wymownie patrzyły, i od jego cudnych, soczystych, gorących ust, które przed godziną jeszcze wtulały się w jej piersi.
Trzymając sztywne, obumarłe kwiaty, jechała do rzeczywistości, jak na cmentarz. Istotnie rozściełało się w niej pole cmentarne żalu, iż właśnie ten Adam, którego ukochać mogła, nie jest tym, którego ona poszukuje. Wyciągając poń ręce wiedziała, że nie jest tym... łudziła się jednak, iż właśnie ona uczynić go takim potrafi. Widziała jego czystość i naiwność, nie dostrzegła jednak zaślepieństwa cnoty, przesądów i upornej fikcji obowiązku.
Teraz... nanowo otwierał się przed nią odmęt życia — z ową tęsknotą w wiecznej wędrówce poszukiwania tego drugiego ja, którym potrafiłaby się istota jej dopełnić.
Wszystko to w obecnej chwili zaledwie kiełkowało w niej, było raczej przeczuciem, aniżeli świadomem rozumowaniem.
Bezmyślnie rozwiązała złotą nitkę, motając ją naokoło swych palców, rozwiązane