ślą. Konwenans już tylu ludziom psuje życie i dusze, iż przynajmniej niektórym niech będzie wolno z pod niego się wyłamać. O ile mamy pisywać do siebie, żądam od pana tego, co sama daję, to jest szczerości, bezwzględnej, choćby nawet szorstkiej. Chyba, że pan Ada chce i wolałby otrzymywać odemnie kartki pełne banalnych słów z grzeczności, opartych na towarzyskiej bladze, jak na sezonową znajomość przystało. Lecz takie może pan mieć i nie odemnie, gdy tymczasem inne tylko odemnie. Zatem?!
Jest to odpowiedź na pańską kartę, na którą tak bardzo długo oczekiwałam, sądzę, że zawsze tak nie będzie i proszę, aby tak nie było.
— Księżyc jest wprost mego okna i patrzy na mnie, jak wtedy na nas, gdy po raz pierwszy szliśmy oboje wysrebrzoną doliną. Pamięta pan Ada, na początku poznania?
Szliśmy od siebie tak zdaleka, mówili o rzeczach tak obojętnych. Można było powiedzieć wszystko, lecz my nic nie po-