Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/029

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O tak, teraz już jest pan moim rycerzem.
Podnieśli się oboje, rozśmiani i, jak dzieci, weseli, podążyli na nowo pod górę.
— Ale gdybym tak wpadła w przepaść, to pan rozpaczałby, co? Jakaż to byłaby romantyczna historja — dodała.
— Wszystkie gazety opisywałyby.
— Dosyć — przerwała.
Głos jej stał się ostry i twardy.
Adam ździwił się, wszakże żartował i nie chciał zrobić jej przykrości.
— Czy moja korona prosto? — spytała nagle zupełnie innym tonem — myślę, iż pańskie niewinne oczy nie pokazują krzywo.
— Pani mnie ma za bardziej niewinnego, niż jestem.
— Czyżby?... — przedrzeźniała z lekką, leciuteńką żartobliwością. — Zresztą ja mam pana nie tyle za niewinnego, co za wstrzemięźliwego — dodała poważniej.
Zastanowiło go to. Kobieta ta stawała się dlań coraz dziwniejszą, znała go zaledwie od kilku tygodni, a zdawało się, że nic nie jest jej tajemnem.
— Czy pan zaręczony? — spytała nagle, przystając i patrząc weń pilnie.