Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

On zatrzymał się, by przeczekać, aż przejdą. Dwie czy trzy z tych czerwonawych i zezujących postaci utkwiło mu pamięci. Zauważył, że jeden z woźniców miał zawiniętą rękę i bandaż skrwawiony. Zauważył też drugiego woźnicę, klęczącego na wozie, który miał twarz zsiniałą, oczodoły głębokie i usta ściągnięte, jak człowiek otruty. Słowa pieśni mięszały się z gardłowymi wrzaskami, z trzaskaniem biczów, z turkotem kół, z dźwiękiem dzwonków, z wymyślaniami, przekleństwami i szorstkim śmiechem.
Jego smutek spotęgował się. Znachodził się w szczególniejszym nastroju umysłu. Wrażliwość jego nerwów była tak napięta, że najmniejsze wrażenie, odebrane od rzeczy zewnętrznych, wydawało mu się głęboką raną. Podczas gdy jedna stała myśl zajmowała i dręczyła całą jego istotę, równocześnie była ona wystawiona na potrącenia ze strony otaczającego życia. Jego zmysły były czujne i czynne przeciw wszelkiej nieprzytomności umysłu i wszelkiej bezsilności woli; lecz o tej czynności miał tylko niewyraźną świadomość. Gromady wrażeń przechodziły nagle przez jego umysł, podobne do wielkich widziadeł pośród ciemności. Niepokoiły go one i przerażały. Chmury zachodu, ciemny kształt Trytona w kole bladych latarń, barbarzyńskie mimoprzejście zbydlęconych ludzi i ogromnych bydląt jucznych, owe wrzaski, owe pieśni, owe wymyślania, pomnażały jego smutek, rozbudzały w jego duszy błędny lęk, nieokreślone tragiczne przeczucie.
Z ogrodu wyjeżdżała zamknięta kareta. Widział, że do okna skłoniła się twarz kobieca ruchem pozdrowienia; lecz jej nie poznał. Pałac wznosił się przed nim, obszerny niby dworzec królewski. Okna pierwszego piętra błyszczały fioletowymi odblaskami; na