Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przybywszy do Rzymu pod koniec września 1884 r., ustalił swoje home w pałacu Zuccari na Trinita de’Monti, tej słodkiej cieplarni katolickiej, gdzie obelisk Piusa VI. swym cieniem zaznacza ucieczkę Godzin. Cały październik zeszedł mu na zabiegach około urządzenia. Potem, kiedy pokoje były ozdobione i gotowe, doznał w nowym domu kilka dni nieprzemożonego smutku. Było to właśnie lato Świętego Marcina, — wiosna umarłych, lato poważne i słodkie, pośród którego rozpościerał się Rzym, wszystek złoty, jakby jakie miasto Dalekiego Wchodu, pod niebem prawie mleczno-białem, przeźroczystem jak niebiosa, które się odźwierciadlają w morzach australijskich.
To rozemdlenie powietrza i światła, w którem wszystkie rzeczy zdawały się prawie tracić swoją rzeczywistość i stawać niecielesnymi, przygniatało młodzieńca nieskończonem przygnębieniem, niewyrażalnem uczuciem niezadowolenia, zwątpienia, samotności, pustki, nostalgii. Ten nieokreślony stan „źle mi“ może wynikał także ze zmiany klimatu, przyzwyczajeń i obyczajów. Dusza zmieniała na zjawiska duchowe nieokreślone wrażenia cielesne, na sposób, jak senne marzenie przemienia wedle swojej natury zdarzenia snu.
Bezwątpienia wstąpił obecnie w nowe stadyum życia.
— Czyżby nareszcie miał znaleść kobietę i zajęcia zdolne zawładnąć jego sercem i stać się jego celem ostatecznym? — Nie miał w swem wnętrzu pewności sił ni przeczucia chwały lub szczęścia. Wszystek przesiąknięty i przepojony sztuką, nie stworzył jeszcze żadnego wartościowego dzieła. Chciwy miłości i rozkoszy, nigdy jeszcze nie kochał prawdziwie, ani nie rozkoszował się z całą swobodą. Gnębiony przez Ideał, nie miał jeszcze w najwyższych sferach swej myśli