Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dodała po przerwie:
— Myśleć, że pan cierpi, że pan, mój biedny przyjacielu, jest chory, i że nie będę mogła ulżyć panu w cierpieniu, że panu mnie zabraknie w godzinie trwogi, że nie będę wiedziała, kiedy mnie pan będzie wzywał... Mój Boże!
Miała w głosie drżenie i prawie bezsilność płaczu, jak gdyby zaparło się jej gardło. Andrzej opuścił głowę, milczący.
— Myśleć, że dusza moja zawsze będzie szła za panem i, że nie będzie mogła nigdy spłynąć się z pańską, nie będzie mogła nigdy być przez pana zrozumianą... Biedna miłości!
Miała w głosie pełno łez, usta zmienione boleścią.
— Niech mnie pani nie opuszcza! — przerwał młodzieniec, ujmując obie jej ręce, prawie na klęczkach, pod wpływem wielkiej egzaltacyi.
— Nie będę panią o nic prosił; nie chcę od pani niczego prócz współczucia. Współczucie, któreby mnie spotkało ze strony pani, byłoby mi droższe od namiętności każdej innej: pani o tem wie. Same ręce pani zdołają mnie uleczyć, zdołają mnie przywrócić życiu, dźwignąć z upadku, oddać wiarę, uwolnić od wszystkich złych rzeczy, które mnie zatruwają i napełniają przerażeniem. Te drogie, drogie ręce...
Schylił się, by je ucałować i długo przyciskał do nich usta. Zamknął oczy z wyrazem najwyższej słodyczy, mówiąc powoli, nieokreślnym akcentem:
— Czuję, że pani drży.
Ona podniosła się, drżąca, zmięszana, bledsza niż ongi, w pamiętny poranek, kiedy szła popod kwiatami.
Wiatr wstrząsał szybami; dolatywał hałas jakby wzbu-