Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mentalnych zwierzeń i sentymentalnej melancholii: — Inni są nieszczęśliwsi; lecz nie wiem, czy istniał kiedy na świecie człowiek mniej szczęśliwy odemnie. — Teraz doświadczał prawdy tych słów, wypowiedzianych w chwili bardzo słodkiej, kiedy mu duszę rozjaśniało złudzenie powtórnej młodości, przeczucie nowego życia.
A przecie, onego dnia, mówiąc do owej istoty, był szczery, jak nigdy; wyraził swoją myśl otwarcie i rzetelnie, jak nigdy. Czemuż od jednego tchnienia wszystko rozwiało się, wszystko uleciało? Czemu nie umiał żywić owego płomienia w swem sercu. Czemu nie umiał strzedz owej pamięci i dochować owej wiary? Zatem jego prawem była zmienność; jego duch był niestały jak płyn; wszystko w nim przemieniało się i przekształcało bez ustanku; brakło mu zupełnie siły moralnej; jego moralna istota składała się z przeciwieństw; uciekły odeń jedność, prostot.., bezpośredniość; poprzez tłok nie dochodził go już głos obowiązku; głos woli ujarzmiły głosy instynktów; sumienie co chwila ściemniało się, jak gwiazda bez własnego światła. Taki był zawsze; taki zawsze zostanie. Czemuż zatem walczyć ze sobą samym? Cui bono?
Lecz właśnie ta walka była koniecznością jego życia; właśnie ten niepokój był istotnym warunkiem jego bytu; właśnie to cierpienie było przekleństwem, z pod którego nie zdoła się nigdy uchylić.
Wszelkie usiłowanie analizy siebie samego kończyło się większą niepewnością, większą ciemnością. Jego analiza stawała się okrutną burzycielską zabawką, gdyż brakło mu siły syntetycznej. I z jednej godziny zastanowienia nad samym sobą wychodził zamącony, zwątpiały, zrozpaczony, zgubiony.