Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Brama z ciemnego dyjamentu, sklepienie olbrzymie i zwietrzałe otwiera się na wielkiej drodze życia, którą idziemy wszyscy. Wokoło burzy się wieczysta wojna cieniów, podobnych do niespokojnych chmur, które się tłoczą nad przepaścią jakiejś stromej góry, gubiącej się wśród zawieruchy wysokiego nieba. I wielu idzie beztroskim krokiem poprzed tą bramą, nie wiedząc, że cień wstępuje w ślady każdego przechodnia aż do miejsca, w którem umarli oczekują w spokoju swego nowego towarzysza. Inni jednak, poruszeni bardziej zaciekawiającą myślą, przystają i patrzą. Jest ich niewiele; i oni też mało się dowiadują, ot tylko, że cienie im towarzyszą, dokądkolwiek idą“.
Poza mną, tak blizko, że prawie mnie dotyka, jest Cień. Czuję go, że patrzy na mnie; tak samo jak wczoraj, grając, czułam jego wzrok, nie widząc go.

25 września. — Mój Boże! Mój Boże!
Kiedy mnie zawołał tym głosem, tem drżeniem, myślałam, że mi serce pęknie w piersi i, żem blizka zemdlenia. — Pani nie będzie nigdy wiedziała — tak powiedział — pani nie będzie nigdy wiedziała, jak bardzo moja dusza należy do pani.
Byliśmy w alei fontan. Ja słuchałam wód. Nic więcej nie widziałam; nic więcej nie słyszałam; wydało mi się, że wszystkie rzeczy się oddalają, że ziemia się zapada i że wraz z nimi ginie moje życie. Uczyniłam nadludzki wysiłek; i przyszło mi na myśl imię Delfiny, i naszedł mnie gwałtowny poryw biedź do niej, uciec, ratować się. Trzy razy wykrzyknęłam to imię. W przerwach serce moje nie biło, puls mój nie tętnił, z ust moich nie wychodził oddech...

26 września. Czy to prawda? Czy to nie jest złu-