Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czemu się śmiejesz? — zapytał Andrzej.
— Z powodu pewnej analogii.
— Jakiej?
— Zgadnij.
— Nie wiem.
Oto pomyślałam o innej zapowiedzi znajomości i innej znajomości, w której ci pośredniczyłam, prawie dwa lata temu, dodając wesołą przepowiednię. Czy przypominasz sobie?
— Ah!
— Śmieję się, gdyż i tym razem chodzi o nieznajomą i także tym razem byłabym... bezwolną wróżką.
— Biada!
Lecz to jest całkiem inny wypadek; a raczej osoba możliwego dramatu jest inna.
— To znaczy?
— Marya jest turris eburnea.
Ja zaś jestem teraz vas spirituale.
— Prawda! Zapomniałam, żeś wreszcie znalazł Prawdę i Drogę. „Serdecznie śmieje się dusza ze swych dalekich miłości“...
— Cytujesz moje wiersze?
— Znam je na pamięć.
— Jakże to pięknie!
— Zresztą, drogi kuzynie, owa „bardzo biała pani“ z Hostyą w ręce jest mi podejrzana. Ma mi cała wygląd czczej formy, szaty bez ciała, która stoi otworem dla jakiejkolwiek duszy anielskiej czy szatańskiej, ochotnej wnijść, by udzielić ci komunii i uczynić „ruch przyzwolenia“.
— Świętokradztwo! Świętokradztwo!
— Miej się na baczności i strzeż dobrze szaty i czyń liczne egzorcyzmy. Popadam znowu w przepo-