Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pór roku, wystarczyłyby pour en tirer neuf o u dix muytz d’eaue rose, jakby był powiedział poeta Vergier d’honneur. Ostre i czarne cyprysy, bardziej hieratyczne od piramid, bardziej zagadkowe od obelisków, nie ustępowały ani cyprysom Willi d’Este ani Willi Mondragone, ni żadnym innym podobnym gigantom, które olbrzymieją we wiele opiewanych willach Rzymu.
Markiza d’Ateleta zwykła była przepędzać w Schifanoji lato i część jesieni; albowiem chociaż była pośród pań jedną z najbardziej światowych, to jednak miłowała wieś i swobodę wiejską i podejmowanie przyjaciół. Dla Andrzeja, w czasia jego choroby, była pełna troskliwej zapobiegliwości, jak starsza siostra, prawie jak matka, nieznużona. Przywiązywało ją do kuzyna głębokie przywiązanie. Była dlań pełną wyrozumiałości i przebaczenia; była przyjaciółką dobrą, szczerą, zdolną zrozumieć wiele rzeczy, żywą, zawsze wesołą, zawsze dowcipną, równocześnie pełną umysłu i ducha. Chociaż od blizko roku przekroczyła trzydziestkę, zachowała dziwną młodocianą żywość i wielki urok, gdyż posiadała tajemnicę pani Pompadour, ową beauté sans traits, która umie ożywiać się niespodziewanymi wdziękami. Także posiadała jedną rzadką cnotę, ową, która pospolicie nazywa się „taktem“. Subtelny umysł niewieści był jej niezawodnym przewodnikiem. W swoich stosunkach z nielicznymi znajomymi obojej płci wiedziała zawsze w każdej okoliczności, jak zachować się. Nie popełniała nigdy błędów, nie ciążyła nigdy życiu drugich, nie przychodziła nigdy niewporę ni się stawała niewygodną, dokonywała zawsze w sam czas każdego swego czynu i w sam czas wypowiadała każde swoje słowo. Jej zachowanie wobec Andrzeja, w tym nieco dziwnym i nierównym okresie