Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cnego ojca. I brał odeń umocnienie; gdyż nikt nie zwierzył morzu napróżno swojej boleści, swego pragnienia, swojego snu.
Morze miało dlań zawsze słowo głębokie, pełne nagłych objawień, nieprzewidzianych rozjaśnień, nieoczekiwanych znaczeń. Odsłoniło mu w tajemnych głębiach duszy żywą jeszcze bolączkę i rozkrwawiło ją; ale balsam potem był jeszcze słodszy. Poruszyło w jego sercu śpiącą chimerę i tak ją ubodło, że na nowo uczuł jej pazury i dziób; lecz ją potem zabiło i pogrzebało w jego sercu na zawsze. Rozbudziło w jego pamięci jedno przypomnienie i tak mu je ożywiło, że odczuł wszystką gorycz żalu po rzeczach, które minęły niepowrotnie; lecz potem obdarzyło go słodkiem zapomnieniem bez końca. Nic w tej duszy nie zostało ukrytego w obliczności tego wielkiego pocieszyciela. Jak silny prąd elektryczny rozświeca metale i wyjawia ich istotę przez barwę ich płomienia, podobnie moc morza rozświecała i wyjawiała wszystkie siły i zdolności tej człowieczej duszy.
W pewnych godzinach rekonwalescent odczuwał pod ustawicznem władztwem tej mocy, pod ustawicznem jarzmem tego uroku, pewnego rodzaju zakłopotania i prawie przestrachu, jakżeby to władztwo i to jarzmo było dla jego wątłych sił nie do zniesienia. W pewnych godzinach odnosił z nieustannej rozmowy między swoją duszą a morzem nieokreślone wrażenie upokorzenia, jakżeby to wielkie słowo zbyt wielki gwałt zadawało ciasnocie jego umysłu, chciwego poznania rzeczy niepoznawalnych. Smutek wód wzruszał go jak jakie nieszczęście.
Pewnego dnia uczuł się zgubionym. Krwawe i złe opary płonęły na widnokręgu, ciskając tryski krwi