Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzekł Andrzej Sperelli do Albonico, żegnając ją, by pójść przygotować się do następnego biegu, biegu panów. — Tibi, Hippolyta, semper!
Ona mu ścisnęła rękę mocno, na dobrą wróżbę, nie myśląc, że także Gianetto Rutolo należał do współzawodników. Kiedy wkrótce potem zoczyła bladego kochanka schodzącego po schodach, panowała w jej pięknych, czarnych oczach okrutna, nietajona obojętność. Dawna miłość wypadła z jej duszy, niby bezużyteczny sprzęt, by nowa mogła wkroczyć. Nie należała więcej do tego mężczyzny; nie była z nim związana żadnym węzłem. Jest rzeczą niepojętą, jak snadnie i zupełnie wraca do posiadania własnego serca kobieta, która już więcej nie kocha.
„On mi ją zabrał“ myślał Rutolo, idąc ku trybunie Jockeyclub’u, po murawie, która, zdawała mu się, zapadać pod nogami niby miałki piasek areny. Tuż przed nim szedł ów drugi, krokiem niewymuszonym i pewnym. Postać wysoka i smukła, w stroju popielatym, miała ową odrębną nie do naśladowania elegancyę, którą może dać tylko urodzenie. Palił. Gianetto Rutolo, idąc z tyłu, czuł zapach papierosa, i podniósł się z jego wnętrzności, nieznośny niesmak, jakby od trucizny.
Książę di Beffi i Paolo Caligaro stali na progu, już przygotowani do biegu. Książę huśtał się na szeroko rozstawionych nogach, gimnastycznym ruchem, próbując elastyczności, swych skórzanych spodni i siły swych kolan. Mały Caligaro przeklinał nocny deszcz, który utrudniał teren.
— Masz teraz — rzekł do Sperellego — za swoim Miching Mallecho wielkie prawdopodobieństwo.
Gianetto Rutolo słyszał tę przepowiednię, i uczuł,