Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Andrzej patrzył na nią, prawie z niedowierzaniem. Rzecz wydała mu się tak niemożliwą, że nie sprawiła mu boleści.
— Mówisz żartem; nieprawdaż, Heleno?
Wstrząsnęła głową, przecząc, gdyż ścisnęło ją za gardło i nagle pobudziła konia do kłusa. Za nimi zaczęły pośród zmierzchu dzwonić dzwony kościołów Santa Sabina i Santa Prisca. Kłusowali w milczeniu, rozbudzając echa pod łukami, świątyniami, pośród ruin samotnych i pustych. Pozostawili po lewicy San Giorgio in Velabro, który miał jeszcze na cegłach dzwonicy czerwony blask, jak za dni szczęśliwych. Przekłusowali wzdłuż Forum romanum, Forum Nerwy, już zaległych sinawym mrokiem, podobnym do lodowców w nocy. Zatrzymali się przy Arco dei Pantani, gdzie ich oczekiwali stajenni i karety.
Helena zaledwie zsiadłszy z siodła, podała Andrzejowi rękę i unikała spojrzenia w jego oczy. Zdawało się, że jej spieszno oddalić się.
— Cóż tedy? — zapytał jej Andrzej, pomagając przy wsiadaniu do powozu.
— Do widzenia się jutro. Dziś wieczorem, nie.