Przejdź do zawartości

Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wspólnie zmieniają nieskończenie działanie kwasu na miedź. Nie doświadczenie, nie pilność, nie inteligencya tylko, lecz głównie ten wrodzony, prawie niezawodny zmysł napominał go o stosownej chwili, w której wytrawianie zbliżało się do użyczenia cieniowi tak ściśle określonej wartości, jaką, wedle zamiaru artysty, miała mieć odbitka. I to duchowe panowanie nad brutalną energią i prawie rzekłbym, wlewanie w nią ducha sztuki, jakoteż odczuwanie tej niewiadomo jakiej, tajemnej współmiary między biciem pulsu, a postępowem trawieniem kwasu, było jego upajającą dumą i dręczącą radością.
Helenie zdawało się, że jest ubóstwiona, jak Isotta z Rimini na niezniszczalnych medalionach, które Zygmunt Malatesto kazał wybić na jej chwałę.
Lecz właśnie w dniach, w których Andrzej usilnie pracował, stawała się ona smutna i milcząca, pełna westchnień, jak gdyby nią zawładał wewnętrzny niepokój. Miewała znienacka wybuchy czułości tak gorącej, zmięszanej ze łzami słabo powstrzymywanymi łkaniem, że młodzieniec, nie mogąc jej zrozumieć, stawał zdumiony, pełen domysłów.
Pewnego wieczora wracali konno z Awentynu w dół przez via di Santa Sabina, mając jeszcze w oczach widzenie pałaców cesarskich płonących od zachodu, czerwonych od płomieni pośród czerniejących cyprysów, które przenikał złoty pył. Jechali w milczeniu, gdyż smutek Heleny udzielił się kochankowi. Przed Santa Sabina on wstrzymał swego kasztana i rzekł:
— Czy przypominasz sobie?
Kilka kur, które grzebały spokojnie pośród kępek trawy, rozprószyło szczekanie Famulusa. Plac porosły zielem, był spokojny i skromny niby wiejski kościelny