Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łowcowe drzewo, a mały stolik do herbaty stał był zastawiony filiżankami i podstawkami z majolik z Castel Durante, ozdobionych mitologicznymi historyjkami przez Luzia Dolci. Ich starożytne kształty były pełne nie dającego się naśladować wdzięku, a na każdej pod postaciami widniały wypisane kursywą heksametry Owidyusza. Przez firanki z czerwonego brokatu ozdobionego granatami z kędzierzawego srebra, liśćmi i napisami, wchodziło przytłumione światło. Ponieważ popołudniowe słońce biło w same okna, kwietny wzór koronkowych firanek zarysował się na dywanie.
Zegar Trinita de’Monti uderzył pół do czwartej. Brakło pół godziny. Andrzej wstał z otomany na której był leżał i poszedł otworzyć jedno okno; potem przeszedł się po pokoju; potem otworzył książkę, przeczytał kilka linijek i zamknął; potem szukał czegoś wokoło, wątpiącym wzrokiem. Niepokój oczekiwania dokuczał mu tak dotkliwie, że czuł potrzebę ruchu, roboty, rozerwania wewnętrznej udręki czynem materyalnym. Schylił się ku kominkowi, wziął szczypce żeby ożywić ogień, rzucił na płonący stos nowe polano jałowca. Stos zawalił się, pryskające żarem węgle potoczyły się aż do metalowej płyty, która ochraniała dywan. Płomień rozdzielił się na mnóstwo niebieskawych języczków, które znikały i powstawały; drwa dymiły.
Wówczas powstało w umyśle oczekującego pewne wspomnienie. Właśnie przed tym kominkiem lubiła niegdyś wysiadywać zanim się ubrała po miłośnej godzinie. Umiała bardzo sztucznie układać wielkie polana drzewa na ognisku. Brała ciężkie szczypce oboma rękami i odrzucała głowę nieco wstecz, żeby uniknąć iskier. Na tle dywanu jej znużone nieco ciało zdawało