Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. VI.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

RÓZIA. E... pan zaczyna znów pleść po swojemu. Jakiej siły potrzeba? — Nic — ot — budzę się — skaczę zaraz z łóżka — biegnę do okna, otwieram — i oddycham’ a!... Wesoła jestem na cały dzień. Smutno mi tylko gdy słońce się schowa... ale i to nie zawsze...
KORSKI (patrząc na nią w zamyśleniu). Ciebie zrównoważa światło.
RÓZlA. Pewnie. Mój mąż nie lubił bardzo słońca — był ponury choć niezły człowiek... ale ja całkiem co innego, dlatego wzięłam laufpas i dałam nogę. —
KORSKI (przytrzymuje ją za ręce). Czy ty nie czujesz tego nigdy, że jesteś zwierzę?
RÓZIA. E, proszę pana... Jak pan mówi „zwierzątko“, to ja wiem, że pan żartuje, ale jak pan mówi...
KORSKI (przerywa jej). Zwierzę jesteś... słoneczne zwierzę!... Zaraz cię przekonam. (bierze z biurka irys i statuetkę tanagryjską). Wybierz — co wolisz?
RÓZIA (wyciąga rące ku irysowi). Daj!... jaki śliczny kwiat!...
KORSKI. Masz! Teraz się przekonaj, że jesteś zwierzęciem.
RÓZIA (zdumiona). Bom wzięła... kwiat? Przeciem wzięła nie na zjedzenie... ale na patrzenie..

(chwila milczenia).