SZYDEŁKIEWICZ. Pan adwokat nic nie mówi? — Pan adwokat nie chce wejść w moje położenie?
KORSKI. To wszystko zależy od pana Ryskiewicza. Znam go jednak, wiem, że trzymać się będzie uparcie kontraktu.
SZYDEŁKIEWICZ, (gwałtów.) Ale ja mam nóż na gardle... tam u mnie przed domem stoją od wczoraj furmanki... Ja się pokazać w domu nie mogę. Dzisiejszą noc przesiedziałem na ławkach w alejach... Pan Ryskiewicz doprowadzi mnie do szaleństwa...
KORSKI. (znudzony). Proszę mi wierzyć, iż postaram się wpłynąć na mego przyjaciela.
SZYDEŁKIEWICZ. Ale kiedy — kiedy, panie mecenasie?
KORSKI. No... kiedy go zobaczę...
SZYDEŁKIEWICZ. (wstaje i gorączkowo zapina surdut). Ja czuję, że pan mecenas nic mi nie dopomoże... ja to czuję we wzroku pana mecenasa. — Ha! trudno! Idę!,..
KORSKI, (pragnąc się go pozbyć). Niech pan wraca do domu, ja to, co pan Ryskiewicz postanowi panu napiszę.
SZYDEŁKIEWICZ. (w najwyższem zdenerwowaniu). Panie mecenasie... ja ten list widzę, ja go już czytam. Ja w tej chwili czuję tak dużo, że dla mnie już niema tajemnic w życiu. Pan się na mnie patrzy?... Pan myśli, że ja oszalałem? Ja oszalałem od tej chwili, kiedy
Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. VI.djvu/60
Wygląd
Ta strona została przepisana.