ANCYPA. Mówcie nie za wszystkich, panie starosto... ja ich nigdy braćmi nie nazwę.
KAROLINA STANISZEWSKA. To źle, panie Ancypol
HRABIA DE LIPA LIPSKI. Olbrzymi, łysy, arystokratyczny wołyński typ — mówi wolno, wydymając usta, skuty z Kiniewiczem, Pan Kiniewicz mógłby tak rąk nie opuszczac. Przez pana Kiniewicza ręce, ja muszę ciągle stać albo iść zgięty... mnie to nieprzyjemnie!
KINIEWICZ litwin z długą czarną brodą. Ta cóż serdeńko poradzę? u mnie łapska długie, aż do kolan, tak się za sobą ciągnę. To nie moja wina.
HRABIA LIPSKI. Ja nie mówię, aby to była wina pana Kiniewicza. Ja proszę, panie Zdanowski, żeby mnie pan Zdanowski wyrobił przekucie z innym jakimś.
ZDANOWSKI. Panie Lipski, to niepodobna. Pan widział, co ten smarkacz z nami wyprawia; tak, jak los padł na nas, gdy nas zakuwano, tak już pozostańmy aż do miejsca. On gótów nas pozakuwać z kryminalistami. Na Boga! zaklinam was... ustępujmy sobie wzajemnie. Niechże choć niezgoda nas nie udręcza, skoro chłód i głód szarpie nas, jak sępy... odwracając się do partji. Czy bardzo jesteście głodni?
POLACY SKAZAŃCY. Taki tak! bardzo. Od rana wszakże nic nie jedliśmy.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. V.djvu/179
Wygląd
Ta strona została przepisana.