Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. IV.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
PANNA MANIA.

Niby przez to serce, że za dobre.

ŻONA.

A no...

PANNA MANIA.

Pewnie.

(po chwili)

A teraz grają kolendę...

(milczenie — słychać jeszcze w oddali mandoliny. Ktoś za oknem krzyknął — po pijacku — rozmowa — przeszli — w oddali jakby ktoś grał na fortepjanie, potem cisza).
PANNA MANIA.

Tramwaje nawet nie chodzą takie wielkie święto.

(milczenie).
ŻONA
(zrywa się).

Która godzina?

PANNA MANIA.

Dziewiąta. Pan Fedycki ma przyjść?

ŻONA.

Na orzechy. No i co? Cóż to, nie wolno mu przyjść?

(słychać dzwonek).
PANNA MANIA.

O! to pewnie pan Fedycki.

ŻONA
(wybiegając do sypialni).

Niech panna Mania otworzy.