Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śnie ocierała piec. W serdaku, wywróconym włosem do góry, z włosami, jak atrament, spadającymi w cienkich kosmyczkach po obu stronach pociągłej, żółtej twarzy, robiła wrażenie wodza indyjskiego, wziętego w niewolę i zmuszonego do sprzątania w zakopiańskich izbach.
Ta sama niemal złość, to coś niewysłowionego, co chwytało istotę Tuśki gorącą obręczą żalu, tęsknoty i wzgardy, przejęło ją i teraz.
Zwróciła się do gaździny.
— Moja gospodyni — wyrzekła zdławionym głosem — proszę was, żebym na drugi raz mogła spokojnie przejść przez sień...
— A dy bez co nie mogom przeńść?
Tuśka w tej chwili pomiarkowała się, iż słucha ją Pita, która bardzo spokojnie zdejmowała z siebie żakiecik, kapelusz i układała ubranie do pudełek i szafy.
— Wasz mąż... — zaczęła po chwili wahania — zajął całą sień z jakąś kobietą, rozmawia, sprzecza się, czy co... nie wiem...
Gaździna splasnęła w ręce.
— Dy to Hanusia.
— Nie wiem...
Pita ukosem patrzała na gaździnę.
Tuśka ten wzrok podchwyciła.
— A... to jego siostra. Tak, tak — to siostra — wpadła nagle ucieszona, że ma punkt wyjścia.
I zwracając się do córki tłómaczy:
— To była siostra gazdy.
Lecz Wikta psuje szyki.
— Dzie zaś — mówi spokojnie — Józek siostry nijakiej nie ma. Hanka Pazerna to je taka, co z nim przedtem siedziała...
I widząc szeroko rozwarte oczy Tuśki, która po raz pierwszy spotyka się z tem brutalnem określeniem żywiołowej miłości — dodaje.
— No, wicie... siedziała. Ino ksiądz ich wywoływał z ambony, a potem Józek se zmiarkował, że niby je pikny