Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/451

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Odwraca oczy. On więcej, niż »miłości«, lęka się tej przewagi współczucia swego dla kobiety.
— Dzieje się rzecz uczciwa!...
Po chwili przecież dodaje:
— Dlaczego taka bolesna?

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nadchodzi rano — nadchodzi dzień.
Porzycki wysunął się z pokoju, lecz nie położył się.
Chodzi po swoim numerze. Nadsłuchuje. Z numeru Tuśki wreszcie rozlega się dzwonek. — Weszła pokojówka.
Gdy wyszła — Porzycki przywołuje ją skinieniem ręki.
— Czy te panie już wstały?
— Tak.
— Co robią?
— Ubierają się.
Pokojowa trzyma w ręku kartkę papieru.
— Co to?
— Telegram.
— Do Warszawy?
— Zdaje mi się.
Porzycki bierze kartkę do ręki. Trochę niepewnem pismem Tuśka nakreśliła:

— Warszawa — Żebrowski —
Warecka nr. XX.
Przyjeżdżamy dziś wieczornym pociągiem Tuśka.

Porzycki oddaje ćwiartkę.
— Proszę to zanieść na telegraf.
Pokojówka odchodzi.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

I teraz z kolei — powoli, automatycznie, Porzycki dowleka się do łóżka i pada na nie, a wyraz ogromnej, smutnej rezygnacyi ogarnia zwolna jego oczy, usta...