Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/429

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tuśka i Pita wyszła z cmentarza i idą ku Krupówkom.
Tuśka myśli, jakie nazwisko wybierze na scenie. Taka Sznapsia mówiła jej, że się przezywała kilkakrotnie. Była Sznapkiewiczówną, to znów Grodecką, teraz Markowską.
I ona musi zmienić nazwisko. Ale jakie sobie wybierze?
Idąc — zaczyna czytać szyldy po sklepach.
Może coś znajdzie odpowiedniego.
A tymczasem we wnętrzu jej duszy coś gryzie ją, dręczy i ssie. Nie wie co. — Żal, trwoga, wyrzut za to, co chce wykonać. Ach! nie wie, ale przecież to istnieje i na chwilę jej opuścić nie chce.
Zdaleka dojrzała dwóch chłopców w mundurkach warszawskich. Drgnęła — to ukryte w niej spotęgowało się.
Byłożby to... za dziećmi?...
Śmieszne. Te »marmurki« z Wareckiej nie kochały jej i cierpieć nie będą. Nic tam pomiędzy niemi nie było, ani miłości, ani ciepła. Dokładnie się teraz dzięki Porzyckiemu przekonała. Ona się zbudziła i zapragnęła ciepła, ale »marmurki« pozostały takie same, jak były.
Niema kogo żałować!
Budzi ją głos Pity:
— Tatko!
Rzeczywiście, naprzeciw siebie widzi idących Żebrowskiego z Porzyckim. Idą wolno, nie śpieszą się, rozmawiają przyjaźnie. Żebrowski ma nawet z fantazyą zatkniętą gałązkę za kapeluszem. W jednej chwili Tuśka dostrzega, że mąż jej ma w ręku ciupagę Porzyckiego, a aktor ciupagę Żebrowskiego. Widocznie się zamienili. Rozczulająca zgoda!
— To nadto!.. — przemyka jej przez głowę, jakby ten błahy i nieznaczący fakt przepełnił miarę przewiny obu mężczyzn.
Dostrzegli ją.
Żebrowski daje jej znaki powitalne. Natomiast Porzycki spoważniał i ogranicza się na ukłonie.
Zbliżają się.
A w Tuśce jakoś serce zamiera. Tchu jej poprostu