Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/415

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trosk. Skoro się pan ożeni, pozna pan, co to jest życie ciężkie w mieście... w przykrych warunkach...
Uśmiechnął się, twarz mu się rozjaśniła na chwilę.
— Bardzo byłem szczęśliwy, że mogłem, choć z trudem, Tuśkę i Pitę do Zakopanego wyprawić. Niech choć one użyją trochę powietrza i nabiorą sił... bo cóż? w Warszawie — pan wie... miasto, kurz... złe warunki... bardzo jestem szczęśliwy.
I jakby się tłómaczył, dodał z żalem:
— Chętnie zostawiłbym je tutaj na parę miesięcy, ale...
Ręce rozłożył.
— Radaby dusza do raju... i to zrobiłem nad siły!
Porzycki milczał.
Żebrowski to milczenie inaczej sobie wytłómaczył.
— Ja pana nudzę?... co?...
— Nie, nie.
— Ot... nie wiem, zkąd mi się na takie gadanie wzięło. Tuśka śmiałaby się ze mnie, gdyby to posłyszała. Wogóle nie należy na życie narzekać. Są jeszcze gorsze sytuacye. Co?...
— Zapewne!
— Ale są, są! U nas w biurze jest dużo moich kolegów w gorszych położeniach. Żona i dzieci może nieraz myślą, że ja coś dla nich nie chcę uczynić, a tymczasem ja nie mogę. Poza tem... gdy Bóg pozwoli... chłopcy wyjdą na ludzi... dla Pity może się jaki mąż znajdzie... a ja z żoną cicho i skromnie dokołaczemy się do końca życia...
Głos Żebrowskiego stawał się coraz bardziej miękki, coraz więcej tego niedopowiedzianego pełen.
— Czekam na tę chwilę... przyznam się panu... — z upragnieniem. To nam przypomni dobre czasy, gdy nas było tylko dwoje w domu... Jakoś było się bliżej, lepiej... Teraz... ciągła troska o dzieci... Nie mamy czasu jakoś porozumieć się z sobą. Ale przyjdzie to, przyjdzie...
Spojrzał w stronę Porzyckiego.
— Co pan chce... ja tą myślą właściwie żyję... takim odpoczynkiem. Wszystko się wypełni... niby te obo-