Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/390

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Porzycki bierze papierosa. Wzamian podaje Żebrowskiemu swoje śliczne, srebrne pudełko z zapałkami.
— Proszę!
— Ślicznie panu dziękuję.
Tuśkę ta wymiana grzeczności razi i sprawia jej ból niewypowiedziany. To jest nic, to jest drobiazg, a dla niej to ma swoje znaczenie..
Przytem fizycznie ją dręczy takie siedzenie pomiędzy nimi dwoma. To chłoszcze jej nerwy taką męczarnią, iż przenieść jej nie jest w stanie.
— Chodźmy się przejść! — mówi, wstając z progu.
— Doskonała myśl!... — cieszy się Żebrowski.
Tuśka idzie naprzód.
— Chodź, Pito! — mówi do córki.
Pozostawia obu mężczyzn razem. Nie rozumie, co się z nią dzieje. Gdy ich widzi jednego obok drugiego, zaczyna czuć do nich obu żal, jakąś pretensyę.
Idzie z Pitą drogą, starając się od nich odsunąć jaknajwięcej.
Oni natychmiast zawiązują z sobą rozmowę.
Z początku Porzycki odpowiada monosylabami, ale grzeczność i uprzejmość Żebrowskiego nie zraża się tem wcale. Przeciwnie, mąż Tuśki jest dziś bardzo rozmowny i ciągle wypytuje Porzyckiego o jego wycieczki w góry i o to, »jak tam w tych górach jest«.
Porzycki, który z początku czuł się jakby związany łańcuchem wobec tego człowieka i ciągle jeszcze miał na pamięci to, co się niezadługo stanie, powoli daje się unieść wspomnieniom, które w nim żyją z wielką siłą, wspomnieniom owych junackich górskich karkołomnych wypraw.
Zaczyna je opowiadać barwnie, zajmująco, Żebrowski aż przystaje i ręce rozkłada.
— No... no... to dopiero... to dopiero...
Porzycki patrzy już prosto w twarz Żebrowskiego i myśli, że ten mały, chudy człowieczek w najeżonym serdaku jest z twarzy bardzo podobny do starego Chińczyka.
Ale zarazem myśli, że ten »chińczyk« jest przecież