Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

źrenice w innne przedmioty, lecz nie zamieniły z sobą ani jednej myśli.
Nie czuły potrzeby.
Tuśka usiadła na krześle, które przed chwilą zajmowała córka i zupełnie tą samą, co i dziecko, linią wyciągnęła przed siebie nogi, obute w popielate buciki. — Zmieniła pozę i miejsce, lecz te same myśli powlokły się za nią.
Ciągle przeżuwała swe dotychczasowe życie. Ciągle błądziła po mieszkanku na ulicy Wareckiej. Nie dlatego, żeby tęskniła za pozostawioną tam rodziną, lecz z przyzwyczajenia i nałogu. Ona nigdy nie badała się, czy kocha swe dzieci, a zwłaszcza, jak je kocha. Wiedziała, że to jej obowiązek, a to, co było obowiązkiem, rozum jej każe wypełniać. A więc tak, naturalnie, kochała te grzeczne i miłe istoty, które były ładnie ułożone same przez się, uczyły się dobrze, nie chorowały i nie zabierały dużo miejsca. Wie, że już niema ich na Wareckiej, że są na wsi, że im jest dobrze, dlaczego ma się o nie troszczyć?
Błądzi jednak znów po swojem mieszkaniu. Nudzi ją to i męczy.
Dudnienie bosych nóg w sieni.
Sapanie, macanie klamki i wreszcie wpadnięcie zlanej deszczem gaździny z menażkami.
— Dobre południe!
Od pieca senny i zdziwiony wzrok Pity pada na tę góralkę z rozhamraną na piersiach koszulą, w serdaku o wywróconym włosie, z chustką żółtą, spraną deszczem na kosmykach włosów czarnych jak hebany.
A dla kontrastu z tą czernią i gęstwą włosów młodych i zdrowych — twarz dzika, na wpół zwiędła, bez wieku, podobna do zbłoconego jesiennego liścia, wbitego w ziemię bezlitośnie, a potem wichurą wydartego z błota i rzuconego o mroźnym wieczorze w przestrzeń bezdrożną.
Ta kobieta nie ma oznaczonych lat. Starcze brózdy twarz ryją, oczy iskrzą się temperamentem młodości.
Pod serdakiem pierś zwiędła, a nogi, jak młodej kozicy, co po reglach skacze.