Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

które wzbudził, jest ładne i pełne. Potrąca bowiem i u niego struny sentymentu, a to sprawia mu dużą przyjemność.
Tuśka nie analizuje, nie rozbiera, wie, że jest pocieszaną, pieszczoną, że cały jej ból spływa, a dusza jej rzeźwieje, prostuje się, jak kwiaty na łące po ulewnym deszczu. Radaby pozostać tak w tej sieni do nieskończoności, wsłuchana w ten szept, w tę nazwę »kiciusia«, choć właściwie to słowo powinnoby jej robić wielką przykrość.
Sytuacya jednak staje się taką, że dłużej przeciągać się nie może. Lada chwila Pita może otworzyć drzwi, albo wejść gaździna. Należy przerwać sytuacyę.
Przytem...
Tuśka pierwsza jakoś przytomnieje, wysuwa się z objęć Porzyckiego i ku swojej izbie zwraca.
— Ja tam zaraz przyjdę! — mówi do niej Porzycki.
Odwraca się ku niemu i właśnie stoi tak, że pada na nią ukośny promień światła, przedzierającego się przez szczeliny drzwi.
Nic nie zdoła oddać uroku, jakim jaśnieje jej wycałowana tak gorąco twarzyczka. Uśmiech prześliczny rozjaśnia rysy. Jest w niej to samo wewnętrznie rozpalone światło, jakie miała niegdyś Obidowska na swej twarzy Aszanta, nazajutrz po zgodzie z mężem.
Równocześnie Tuśka spostrzega, że w chwili, gdy Porzycki ujął ją w objęcia, stała w tem samem miejscu sieni, gdzie dostrzegła naprzód Hankę w objęciach Józka, a następnie Sznapsię, pieszczoną przez Porzyckiego.
— Zaklęte miejsce!... — myśli, wchodząc do swej izby.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W izbie Pita sprzątnęła obrus, serwetki i przyprowadza cichutko wszystko do porządku.
Ukośne, szybkie wejrzenie rzuciła na twarz matki, na jej spłakane oczy, na włosy rozrzucone.
Tuśka staje przy lustrze i ujmuje puszek, umaczany w welutinie.
— Zostaw, Pito, obrus i serwetki! — mówi nie pa-